Data: 19.06.2021
Miejsce: Białystok
Dystans: półmaraton
Dawno, dawno temu, w przedpandemicznych jeszcze czasach, na wiele pozytywnych opinii trafiłem odnośnie organizacji biegów w Białymstoku. Półmaraton wchodzący w skład korony kusił najbardziej, ale jechać ok. 450 km na bieg w czasie takich upałów wydawało się być wyzwaniem samym w sobie. W końcu, na fali zdobytej niewiele wcześniej korony półmaratonów, zdecydowałem się zapisać na wspomniany bieg w lutym 2020; raptem miesiąc później całkiem zmuszony byłem pozmieniać plany i dopiero w miniony weekend udało się uskutecznić ów start. Niemniej jednak warto było czekać 😉
Po długiej podróży pociągiem połączonej z przymusowym zwiedzaniem całych Mazur, w końcu dotarliśmy na białostocki dworzec na niecałą dobę przed startem. Już od momentu wyjścia z klimatyzowanego pociągu uderzyły w nas masy nieprzyjemnie rozgrzanego powietrza, a wszak następny dzień miał być równie upalny. Pozostała jedynie nadzieja, że temperatura w okolicach 34°C nie utrzyma się do samego wieczora, a nam uda się schronić w najgorętszym okresie w chłodnym hotelu.
Organizacja
Nie tylko mogę potwierdzić wszelkie wcześniej zasłyszane opinie odnośnie wzorowej organizacji biegu. Dorzucę też własne obserwacje, które mogą jeszcze bardziej zachęcić wszelkich śmiałków decydujących się jechać na Podlasie, by wziąć udział w wydarzeniach prowadzonych przez Fundację Białystok Biega. Rozpoczynając już na etapie promocji imprezy, poprzez kontakt organizatora z uczestnikami, sposobie podejścia do „klienta”, a na dbałości o ekologię kończąc, był to jeden z najlepiej przygotowanych startów, w którym dane mi było wziąć udział. Pośród 2,5 tysiąca biegaczy próżno szukać głosów niezadowolenia, niezależnie czy wypowiadają się amatorzy, czy zawodnicy z elity.
Wszystko zostało od A do Z poprowadzone z ogromną dbałością o szczegóły, każda decyzja organizatora była z wyprzedzeniem anonsowana, a w przypadku wymaganej reakcji ze strony uczestników (np. wybór fali startowej, deklaracja osób zaszczepionych) poprzedzało ją wielokrotne przypominanie czy to na stronie biegu, czy w mailach, czy poprzez SMS. Wszelkie wątpliwości i zapytania ze strony uczestników spotykały się z szybką reakcją, a wszystkie istotne informacje można było znaleźć w informatorze w wersji elektronicznej oraz papierowej, dołączanej do pakietów startowych. Te wydawane były w biurze zawodów, które umieszczono w namiotach przed malowniczym Pałacem Branickich.
Odbiór pakietów przebiegał sprawnie, wolontariusze pilnowali również przestrzegania reżimu sanitarnego nie dopuszczając w okolice namiotów zbyt wielu osób jednocześnie. Jeśli chodzi o zawartość pakietu, to poza koszulką techniczną i chustą znalazło się tam jeszcze kilka drobiazgów od sponsorów oraz żeton uprawniający do skorzystania z oferty śniadaniowej wybranych restauracji. Wiele lokali nadal zapewne znajduje się w nieciekawej sytuacji, a wyciągnięcie do nich ręki i przekazanie w ten sposób części dochodu to świetna inicjatywa godna naśladowania.
Przed biegiem
Udało nam się odebrać pakiety tuż po otwarciu biura zawodów w sobotę rano, teraz pozostało tylko przeczekać do wieczora unikając udaru słonecznego 😉 Czas ten skutecznie wypełniliśmy spacerami po mieście, wizytą w świetnym escape roomie oraz leniwą regeneracją. Pod tym względem hotel sprawdził się bez zarzutu, a przyzwoita porcja spaghetti na lunch pozwoliła na dobre naładowanie baterii.
Kilkanaście dni przed biegiem czułem świetną formę i gotów byłem podjęcia sporego wyzwania – ataku na czas 1:20:00, dotąd całkowicie poza moim zasięgiem. Nawet w przypadku niepowodzenia nadal mógłbym pokonać z dużym zapasem na mój dotychczasowy rekord na dystansie 21,097 km- 1:23:23. Do samego startu nie byłem jednak pewien jak poradzę sobie z upałem, który dawał się wszystkim zawodnikom mocno we znaki. Upał kazał zachować rozsądek, temperatura w okolicach 30° w momencie rozpoczęcia biegu zniechęcała do myślenia o życiówkach. Ostatecznie zdecydowałem się pobiec szybko, ale też nie forsować zanadto tempa i nie silić się na spektakularne pobicie rekordu o kilka minut.
Od samego początku dało się poczuć tę atmosferę, której bardzo brakowało przez ostatnie 1,5 roku pandemii 😉 Ostatnie zawody w tej skali w jakich miałem okazję brać udział to… gdański półmaraton z 2019 roku (!). Tym bardziej cieszył gorący doping kibiców na trasie, wspaniała oprawa audiowizualna i cała otoczka zawodów wielkiego formatu. Dodatkowym smaczkiem był start w promieniach zachodzącego słońca i finisz po zapadnięciu zmroku na białostockim rynku, w samym sercu miasta 🙂
Start
Zawodnicy startowali co pół godziny w kilku falach po kilkaset osób, rozpoczynając od godziny 20:00. Ja również zapisałem się do tej grupy, miałem więc okazję pościgać się z elitą zobligowaną do startu wspólnego w pierwszej fali. Po dotarciu na miejsce startu i krótkiej rozgrzewce ustawiłem się pośród innych zawodników czekających na końcowe odliczanie. Wraz z wybiciem 20:00 ruszyli wózkarze, a 3 minuty później poprzez chmurę konfetti i przy akompaniamencie MGMT – Kids na trasę, w kierunku zachodzącego słońca, wbiegła pierwsza fala biegaczy.
Początek to standardowo szukanie swojego miejsca w grupie i dużo wyprzedzania, ale na szczęście start odbywał się na wielopasmowej drodze. Dzięki temu miejsca było sporo, a mi udało się utrzymać równe tempo u boku biegacza przebranego za spartanina, z którym pokonaliśmy pierwsze kilometry biegu 😉 Po krótkim „przeglądzie” organizmu stwierdziłem, że początkowe tempo w granicach 3:55 wydaje się nadal komfortowe mimo panujących warunków, więc nie powinienem mieć problemów z utrzymaniem go.
Skwapliwie korzystałem też z punktów odżywczych, gdzie wolontariusze czekali z wodą butelkowaną. Brakowało co prawda izotoników czy bananów, jednak byłem zaopatrzony we własne, sprawdzone żele energetyczne. Zaraz za punktem oraz co ok. 1 km na trasie rozmieszczone zostały duże kosze na śmieci, więc zabranie ze sobą butelki na kilka minut i popijanie na bieżąco nie stanowiło dużego problemu.
Dwa razy Świętojańska!
Na 3-cim km rozpoczął się lekki podbieg Świętojańską – było widać, że nie tylko w Gdyni ulica o tej nazwie jest zmorą wielu biegaczy 😉 Cały czas towarzyszył nam też intensywny doping zachęcający do wzmożonego wysiłku, czy to ze strony mijanych grup kibiców przy trasie, czy kolaży dotrzymujących nam towarzystwa w trakcie imprezy.
Później trasa wiodła częściowo zalesionym obszarem i kampusem białostockiego Uniwersytetu, aż do Stadionu Miejskiego, gdzie znowu kierowaliśmy się w stronę centrum. Ten fragment biegliśmy z górki, więc mogłem się nieco rozluźnić i wciągnąć żel nie zwalniając tempa. Po kolejnym punkcie odżywczym i dającej nieco ochłody kurtynie wodnej dobiegaliśmy do końca pierwszej pętli. Na półmetku miałem czas w okolicy 40:30-41:00 – lepiej niż przyzwoicie i z perspektywą na nowy rekord osobisty, o ile starczy sił 😉
Chwilę wcześniej na trasie pojawili się biegacze ruszający w drugiej fali, w których stopniowo wmieszała się moja grupa. Gdy dochodziła już godzina 21:00 upał nieco zelżał, jednak trudno było podkręcić tempo. Kolejny podbieg Świętojańską był też bardziej wymagający, a na domiar złego przegrzany wcześniej organizm zaczynał za szybko stygnąć, przez co moje średnie tempo spadło chwilowo w okolice 4:10.
Kryzys udało się przezwyciężyć przy ostatnim punkcie odżywczym na ok. 19-tym km, gdzie wrzuciłem wyższy bieg i pomknąłem do mety już nie zwalniając tempa. Po minięciu Pałacu Branickich zostało jeszcze tylko ostatnie kilkaset metrów na rynek, gdzie przy głośnym dopingu, w blasku fleszy ledwie chwilę wcześniej wbiegała elita. Ja uplasowałem się na 23 miejscu open z czasem 1:22:38, co dało mi nowy rekord na dystansie półmaratonu!
Finisz
Na mecie złapałem kilka głębszych oddechów i odebrałem worek regeneracyjny zawierający banana, sałatkę, batony daktylowe, wodę, energetyka i piwo 0%. Wewnątrz znajdował się również medal z wizerunkiem Apolla wpasowujący się w konwencję przyjętą już kilka lat temu przez organizatora biegu. Tymczasem udaliśmy się do hotelu na drugą połowę meczu Polska – Hiszpania 😉
Nazajutrz rozegrany został jeszcze towarzyszący półmaratonowi bieg na 5 km, który kończył białostocką imprezę. Była to dobra okazja do zasmakowania emocji z biegu wielkiego formatu dla osób preferujących krótszy dystans lub chcących np. pobiec razem ze swoimi dziećmi, do czego zachęcał w ostatnich tygodniach organizator. A tych nie brakowało na trasie „piątki”, co jest kolejnym dowodem na to, że imprezy biegowe stanowi świetną promocję miasta dla osób aktywnych, również na arenie międzynarodowej. Wydarzenie z punktu organizacyjnego również oceniam jako bardzo udaną i wartą odnotowania w kalendarzu biegowym. Fundacja Białystok Biega stanęła na wysokości zadania oferując dodatkowy bieg wirtualny dla osób, które z jakiegoś powodu nie mogły pobiec w miniony weekend.
Tymczasem my w końcu udaliśmy się na dworzec, by wczesnym niedzielnym popołudniem ruszyć w drogę powrotną – tym razem przez Warszawę, co paradoksalnie skracało czas podróży do Gdańska 😉 W końcu przyszedł też czas na refleksję i pierwsze wnioski z, notabene, udanego startu. Jak zwykle, z jednej strony jest zadowolenie, a z drugiej lekki niedosyt . Gdybym utrzymał chociażby tempo z pierwszej pętli, to można byłoby myśleć o czasie blisko o minutę lepszym. A po zakończeniu biegu nadal czułem w sobie sporo sił, których nie udało mi się przywołać dostatecznie szybko w końcówce. No nic, będzie nad czym pracować przed jesiennymi półmaratonami 😉