Garmin Ultra Race 2021

Data: 04.12.2021
Miejsce: Trójmiejski Park Krajobrazowy, Gdańsk
Dystans: ok. 27 km

Ostatnim moim startem w sezonie 2021 miał być Garmin Ultra Race Gdańsk rozgrywany na dystansach 12, 27, 53 i 84 km w Trójmiejskim Park Krajobrazowym. Do biegu podchodziłem trzykrotnie, kolejny raz mierzyłem się z trasą 27 km.

W ostatniej edycji popełniłem kilka błędów, za które musiałem zapłacić. Biegłem wtedy bez odpowiedniego przygotowania w postaci długich, leśnych wybiegań, a przed zawodami miałem dość monotonne treningi. Na domiar złego krótko przed dniem startu zaziębiłem się, o ile dobrze pamiętam. W efekcie byłem nieprzygotowany i nadal osłabiony, końcówkę trasy musiałem przeczłapać walcząc ze skurczami. Ostatecznie tamte zawody skończyłem na 98 miejscu z czasem 2:41:05, z którego nie byłem wówczas zadowolony.

Sytuacja klarowała się zgoła inaczej przy tegorocznej edycji, do której przygotowywałem się bardziej rzetelnie. Niedawny start w Półmaratonie Długa Góra pokazał też, że jest szansa zamknąć sezon z przyzwoitym czasem 😉

Organizacja

GUR jak zwykle przyzwyczaił nas do świetnego przygotowania zawodów. Odprawa online i sprawny odbiór pakietów to dopiero początek; prawdziwe wrażenie robi oprawa podczas startu, czyli folkmetalowe mongolskie pieśni, czy race odpalane podczas pierwszego startu, jeszcze przed wschodem słońca. Później czeka nas ciekawa, dobrze oznaczona trasa malowniczymi ścieżkami TPK bogata w strome podbiegi i zbiegi. Do tego prawdziwa uczta na dwóch punktach odżywczych, gdzie w trosce o środowisko nie spotkamy jednak plastikowych kubków. Każdy zawodnik musi być wyposażony w bukłak, softflask lub inną alternatywę, by się napić. Start i metę trasy zaplanowano jak zwykle przy Instytucie Budownictwa Wodnego PAN, w pobliżu gdańskiego ZOO.

W miasteczku biegowym nie zabrakło niczego; poza sprawnie działającym biurem zawodów i stanowiskiem sponsora tytularnego, możemy natknąć się na food trucki i… tron. Szatnie i depozyty mieściły się w zaparkowanych nieopodal miejskich autobusach, które pozwalały na spokojne przebranie się w cieple przed biegiem.

Ze względu na spore ochłodzenie w dniach poprzedzających start, tegoroczny Garmin Ultra Race zapowiadał się w dużo bardziej zimowej atmosferze, niż w ostatnich latach. Temperatura bliska 0 i leżący gdzieniegdzie śnieg mogły zwiastować zarówno oblodzenia, jak i błotne sadzawki. Pomimo zimowej aury frekwencja dopisała, ponad 350 biegaczy podzielonych ze względu na reżim sanitarny na 2 fale miało startować w 15-minutowym odstępie.

Niestety traf chciał, że ruszałem w drugiej grupie, więc czekało mnie sporo wyprzedzania, ale na to nie było rady. Po pozostawieniu swoich rzeczy w depozycie ruszyłem do intensywnej rozgrzewki obserwując start pierwszej fali w rytmie mongolskich pieśni. Po kwadransie ustawiłem się w pobliżu czoła stawki w oczekiwaniu na końcowe odliczanie.

Pełznąc poprzez błoto

W końcu i my ruszyliśmy. Wyprzedziwszy kilka wolniejszych osób tuż po starcie trafiłem do 3-4 osobowej grupki, z którą pokonałem kolejne kilka kilometrów Doliną Czystej Wody. Czołówka stawki już dawno się nam urwała i trudno było mi śledzić na którym mógłbym być miejscu, ale tym razem liczyłem jedynie na przyzwoity czas.

Po pierwszym, długim na ok. 3 km podbiegu zaczęliśmy doganiać maruderów z pierwszej fali. Początkowe tempo nieco poniżej 5:00 na tym odcinku zdawało mi się bardzo komfortowe i aż chciało się bardziej przycisnąć. Niestety zamiast tego trzeba było bardziej skupić się na omijaniu kolein i sadzawek na ścieżce. Buty nawet mimo trailowego bieżnika zaczynały się już ślizgać na błotnistych wertepach, z resztą nie tylko moje. Trudno było nie wywinąć orła przy zbiegu do Doliny Radości, za którym trafiłem na coraz liczniejsze zastępy biegaczy z pierwszej fali. Sądząc z ich poziomu zabłocenia musieli w takich warunkach bawić się świetnie 😉

Mi na szczęście udało się prześliznąć bez wpadki do jakiegoś rowu, jednak skutecznie zniechęciło mnie to do prób nadrabiania czasu na zbiegach. Pierwsze 10 km pokonałem w niecałe 50 minut, a nadal czułem się pełen sił, jakbym robił mocniejszy trening. Udało mi się też urwać z mojej małej “grupki”, jednak moja przewaga nie była znaczna. W końcu dotarłem do pierwszego punktu odżywczego za Doliną Samborowo. Nie tracąc czasu nabrałem tam tylko łyk wody do swojego biegowego kubeczka i po kilku sekundach ruszyłem dalej w trasę.

Zimowy las

Sporadycznie udawało mi się dogonić kogoś niewiele tylko wolniejszego ode mnie, czyli rywali z mojej fali. Natomiast dawno już straciłem rachubę ilu wyprzedziłem biegaczy z pierwszej fali, którzy niespiesznie pokonywali kolejne kilometry. W tej okolicy udało się też spotkać kilka grupek kibiców, którzy zagrzewali opadających z sił zawodników do dalszej walki. Korzystając ze spokojniejszego fragmentu trasy wciągnąłem jeden z żeli energetycznych, w które byłem zaopatrzony i rozplanowałem użycie następnego.

Dobiegaliśmy w okolice Wąwozu Huzarów i kierowaliśmy się w stronę obwodnicy, gdzie krajobraz zaczął się zmieniać. Ziemia nie była jakoś bardzo zmrożona, jednak na jesienny las spadł drobny śnieżek pokrywając zarówno ścieżki, jak i okoliczne drzewa. Trzeba było za to szczególnie uważać przy przekraczaniu rzeczki po mokrych kamieniach na ok. 17 km, gdzie nie każdy przeszedł suchą nogą.

Tłok na trasie nieco zelżał, a większość przeciwników miałem już za plecami, dlatego ten fragment biegło się dużo wygodniej i można było spokojnie rozpędzić się do średniego tempa ok. 4:20. Podbiegliśmy pod Wzniesienie Marii i powoli docieraliśmy już do drugiego punktu odżywczego, przed którym wciągnąłem jeszcze ostatni żel. Na punkcie poza izotonikiem zgarnąłem jeszcze garść słonych orzeszków, z którymi ruszyłem dalej przygryzając je w biegu. Byłem już zmęczony, ale liczyłem na ten ostatni zastrzyk energii w końcówce.

W międzyczasie rezygnując z punktu odżywczego dogonił mnie jeden z biegaczy z mojej początkowej “grupki”. Przez kilkanaście minut trzymałem się za nim spokojnie robiąc swoje, do mety zostało ok. 5 km. Przeciwnik w końcu na ostatnim podbiegu znacznie opadł z sił, ja natomiast im bliżej mety, tym bardziej dociskałem gaz. Jeszcze tylko ostatni stromy zbieg, na którym czaił się oficjalny fotograf liczący na ciekawe ujęcia. Szczęśliwie udało mi się nie sturlać, więc nie dostarczyłem mu wyjątkowych ujęć 😉

Finisz

Ostatnia prosta to już z powrotem gruntowa droga, którą biegliśmy na samym początku. Rozpędzony po ostatnim zbiegu nie zwalniałem już, chociaż miałem wyraźną przewagę nad ostatnim przeciwnikiem, a rywal przede mną był ledwie widoczny. Nic nie zapowiadało skurczów, a miałem jeszcze na tyle sił, żeby ostatni kilometr po płaskim zakończyć ze średnim tempem ~3:53. W końcu dotarłem do kompleksu Instytutu Budownictwa Wodnego PAN i przekroczyłem metę z czasem 2:12:18 – udało mi się zatem poprawić swój poprzedni wynik o 29 minut! Z uzyskanym rezultatem skończyłem rywalizację na rewelacyjnym, 12 miejscu open i 6 w kategorii wiekowej. Do zwycięzcy zabrakło mi 15, a do podium w kategorii wiekowej 8 minut.

Fot. Tadeusz Skwiot

Na mecie poza medalem czekał jeszcze grzaniec, kiedyś-ciepła-zupa pomidorowa i ognisko, wokół którego zaczynało się już zbierać sporo dzieciaków oraz styranych zawodników. Ja tymczasem szybko przebrałem się w jednym z autobusów i przystąpiłem do regeneracji 😉

Ogólnie bieg zaliczam do bardzo udanych, jestem zadowolony zarówno ze swojego wyniku, jak i organizacji imprezy. Dobre przygotowanie, duży wybór dystansów oraz towarzyszące biegi dziecięce sprawiają, że każdy powinien znaleźć tu coś dla siebie. Ja sam również z pewnością jeszcze wrócę na gdańskiego Garmina, może nawet tym razem na dłuższym dystansie. Kuszą mnie również pozostałe edycje tego cyklu rozgrywane w Myślenicach i Radkowie, fajnie byłoby pobiegać również tam.

1 komentarz do wpisu “Garmin Ultra Race 2021

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *