TUT 2022

Data: 05.03.2022
Miejsce: Trójmiejski Park Krajobrazowy, Gdańsk
Dystans: ok. 21 km

Tegoroczny kalendarz biegów otworzył u mnie Trójmiejski Ultra Track, w którym ponownie mierzyłem się z dystansem ok. 21 km. Ostatnia edycja imprezy odbyła się 2 lata temu, tuż przed wybuchem pandemii. Wtedy po wielu problemach dotarłem na metę na 60. miejscu z czasem 2:12:46. W tegorocznej edycji miałem nadzieję znacznie poprawić ten wynik.

W tym roku pod kątem kondycyjnym czułem się dużo lepiej przygotowany, niż przed 2 laty. Na drodze mogły mi stanąć ponownie kontuzje – tym razem odezwała się skręcona przed kilkoma miesiącami kostka. Kontuzja odnowiła się na miesiąc przed startem i zarówno mogła mi znacznie pokrzyżować plany, jak i nie przeszkadzać w ogóle. A w ostatnich dniach bywało z tym bardzo różnie.

Na tegoroczną edycję TUT-a ponownie zjechało kilkuset biegaczy z całej Polski by zmierzyć się na dystansach 21, 42 lub 68 km (zrezygnowano z organizacji biegu na 10 km). Frekwencja nie ustępowała ostatniej edycji sprzed pandemii; na każdy z dostępnych dystansów zapisało się po ok. 300 śmiałków, którzy tego ranka mieli ruszyć na szlaki Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego.

Organizacja

Przygotowanie biegu jak zwykle stało na bardzo wysokim poziomie, od komunikacji z uczestnikami po zapewnienie bogatej oferty gastronomicznej na punktach odżywczych i na mecie. Jedyne zastrzeżenie mógłbym mieć do oznaczenia 2-3 miejsc na trasie, gdzie nie od razu było wiadomo którędy dalej biec. Jednak nie jest to coś, co znacząco wpływałoby na tę rewelacyjną imprezę, która już na stałe zagościła w biegowych kalendarzach.

Ponownie zapowiadało się bardzo przyjemne bieganie mimo dość chłodnej aury i kilku błotnistych punktów na trasie. Tak jak przy wcześniejszych edycjach ustawiliśmy się całą grupą przed godziną 11:00 na końcu ul. Orłowskiego. Monumentalne Wzgórze Lagry i start na mocnym podbiegu w kolorowym dymie to znak rozpoznawczy TUT-a, więc nie mogło tego zabraknąć. Jeszcze tylko końcowe odliczanie, przedarcie się przez świece dymne pod koniec podbiegu i ruszamy w las przy dźwiękach dud 😉

Dobry początek

Ustawiłem się w pobliżu taśmy i po końcowym odliczaniu ruszyliśmy całym stadem po zboczu Wzgórza Lagry. Kilku zawodników przycisnęło mocno walcząc o pamiątkową chustę TUTa, jednak po takim wyczynie można było już całkiem zapomnieć o dalszym biegu z dobrym tempem.

Fot. TUT

Ja tymczasem ruszyłem raczej spokojnie wspinając się równym tempem blisko czoła stawki. Nie chciałem na jakiejś kępie trawy już na pierwszym podbiegu przypłacić nieuwagi ponownie skręconą kostką. Po chwili przebiłem się przez chmurę zielonego dymu, wyprzedziłem jeszcze kilka osób na szczycie wzgórza. Następnie pognaliśmy po płaskim fragmencie Lipnicką Drogą wgłąb Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego. Już na trasie życzyliśmy sobie jeszcze nawzajem powodzenia ze znajomym biegaczem Piotrem, z którym miałem okazję porozmawiać dopiero na mecie.

W zasięgu wzroku miałem czoło stawki, czyli zwartą grupkę ok. 10 zawodników, do których dołączyłem już po kilkunastu sekundach. Nikt nie próbował jeszcze podkręcać tempa, przez pierwszy kilometr biegliśmy tak razem szeroką ścieżką. Sytuacja uległa sporej zmianie po pierwszym ostrym zbiegu, gdzie część poleciała szybko w dół jak na złamanie karku. Tuż za zbiegiem znajdował się krótki, ale ostry podbieg, gdzie sporo osób zwolniło oszczędzając siły. Towarzystwo się rozsypało i nawet doganiając kolejne osoby długo nie byłem pewien, czy ktoś jeszcze szybszy nie uciekł zostawiając przeciwników daleko w tyle.

Dalej był już długi, łagodny podbieg w stronę Wąwozu Huzarów, który pokonałem szybkim tempem wyprzedzając kilku kolejnych zawodników. Przed sobą na trasie widziałem tylko trzyosobową grupkę trzymającą niezłe tempo, natomiast z przodu nie majaczył mi już żaden “uciekinier”. Jak się później okazało, wszyscy trzej koledzy zdobyli miejsca na podium, wyraźnie odstając od reszty. Trochę mi jeszcze do ich przygotowania brakowało, jednak przez kilka kilometrów depcząc im po piętach zajmowałem wyśmienitą, czwartą lokatę 🙂

Fot. AK-ska Photo

Problemy na trasie

Niestety, w przeciwieństwie do kolegów, na podbiegach znacznie zwalniałem i opadałem z sił przez niedostateczne przygotowanie. Do tego na zbiegach i po płaskich fragmentach nie byłem w stanie nadrobić straty. Po ok. 6-7 km byłem już pewien, że utrzymanie średniego tempa w granicach ~4:30 do końca może być problematyczne. Nie chciałem biec końcówki na oparach, przewracając się o własne nogi, jak przy ostatniej edycji. Na szczęście kostka póki co mi nie dokuczała, ale zdecydowałem minimalnie zwolnić, przyjąć żel energetyczny i zachować siły na końcówkę.

Dobiegaliśmy już do Doliny Węży, gdy w końcu musiałem oddać wypracowaną pozycję. Wyprzedził mnie Tomek, autor bloga https://tommibagins.pl/, trzymający się za moimi plecami już od jakiegoś czasu. Długo jeszcze go goniłem, aż zniknął mi z oczu gdzieś przed punktem odżywczym ulokowanym mniej więcej w połowie trasy. Na nim szybko się okazało, że trasy wszystkich dystansów łączą się w tym miejscu. Kilku wymęczonych zawodników z dłuższych dystansów spokojnie szykowało się do ostatnich 10 km; ja jednak złapałem tylko kilka łyków izotonika i nie tracąc więcej czasu pognałem dalej w las. Na punkcie kontrolnym w Dolinie Radości zameldowałem się z czasem dającym bardzo duże nadzieje na fajny rezultat końcowy – ok. 48 minut.

Dalej sporą część trasy pokonałem samotnie, a tak się biegnie zdecydowanie ciężej. Nie nawiązałem już kontaktu wzrokowego ani z przeciwnikiem depczącym mi po piętach, ani z żadnym biegaczem przede mną. W końcu w Dolinie Zgniłych Mostów za moimi plecami znalazło się kolejnych dwóch rywali. Nie dałem się jednak wyprzedzić na płaskim i odbudowałem nieco wcześniejszą przewagę. Przeciwnicy byli jednak lepsi na kolejnych podbiegach, więc i tym razem musiałem uznać wyższość lepiej przygotowanych biegaczy. Ja na mocniejszych podbiegach miałem już nogi z waty, więc znacznie zwalniałem lub podchodziłem przy trudniejszych fragmentach.

Szalona końcówka

Ostatnie kilometry TUT to prawdziwy rollercoaster; jeśli akurat na trasie nie znajdował się podbieg, to był tam ostry zbieg pełen wystających korzeni i nierówności. Nie było już płaskich fragmentów, ale na szczęście poznałem już te rejony TPK na tyle, że wiedziałem czego się spodziewać. Jednak mimo znajomości okolicy zgubiła mnie nieuwaga, przez którą na moment zbiegłem z trasy! Tę wyznaczono ścieżką ciągnącą się skrajem wąwozu, ja natomiast wbiegłem w niego przeoczywszy jakimś cudem oznaczenie zakrętu na trasie 😛

Na szczęście zorientowałem się już po kilku sekundach i nie musiałem się dużo cofać; wyprzedził mnie w międzyczasie kolejny zawodnik, którego na ostatnich podbiegach widziałem daleko za sobą. Przeciwnik jednak wyraźnie opadł już z sił i mogłem wrócić na wcześniejszą lokatę łapiąc może ze 40-60 dodatkowych sekund straty, które nie wpłynęły na uzyskane miejsce.

Ostatni do pokonania był, ostry, ale znajomy z wcześniejszych edycji zbieg prosto w bramkę oznaczającą metę. Im bliżej mety, tym coraz bardziej głos spikera i rosnący doping przebijały się przez ścianę lasu. Końcówkę pokonałem już zdecydowanie szybciej licząc na dobry rezultat.

Linię mety przekroczyłem z oficjalnym czasem 1:41:00, który dał mi 7 miejsce open! Jednocześnie poprawiałem swój ostatni wynik na tej trasie o 32 minuty! 💪 Zająłem również 5. pozycję wśród mieszkańców Trójmiasta, co stanowiło jedyną dodatkową kategorię. Co nieco nietypowe w TUT, dodatkowa klasyfikacja dubluje się z miejscami w open, więc i te statuteki trafiły w ręce najszybszych biegaczy.

Fot. Piotr Oleszak

Po złapaniu oddechu odebrałem depozyt, podzieliłem się wrażeniami ze znajomymi biegaczami i ruszyłem do strefy gastronomicznej, by nie przemarznąć do końca. Na szczęście gorąca zupa i herbata skutecznie mnie rozgrzały, a drożdżówka i owoce całkiem zaspokoiły pierwszy głód. Wolontariusze ponownie spisali się tu na medal 😉

Podsumowanie

Do podium zabrakło mi ok. 6 minut, jednak nie czuję niedosytu po tym starcie. Jak na ostatnie problemy zdrowotne udało mi się pobiec przyzwoicie, a poczynione postępy rekompensują pozostałe niedociągnięcia. Wiem też nad czym warto popracować i jak powinienem biec, by optymalnie wykorzystać swoje możliwości i powalczyć następnym razem o miejsce na podium.

Ostatecznie mimo problemów przygotowawczych cieszę się z niezłego przygotowania kondycyjnego i mentalnego. Niepewności dodawała obolała kotka, jednak dopiero po biegu powoli zaczynała się odzywać. Ewidentnie domagała się dłuższego odpoczynku od intensywnych biegów, na który w pełni zasłużyła. Teraz znajdzie się na to przestrzeń, bo kolejny większy start szykuje się dopiero w maju podczas Wings For Life w Poznaniu. Będzie dla mnie nieco większy sprawdzian, więc trzymajcie kciuki 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *