Wings for Life 2022

Data: 08.05.2022
Miejsce: Poznań
Dystans: dobrany indywidualnie 😉

Wings for Life to impreza inna niż wszystkie. Bieg ma charakter charytatywny, nie ma tu ustalonego dystansu, a każdego w końcu dogoni mobilna meta, czyli samochód pościgowy prowadzony przez Adama Małysza. Start następuje równocześnie w wielu krajach, przez co w imprezie udział biorą dziesiątki tysięcy osób. Gdy kilka lat temu usłyszałem o tym fenomenie, brzmiało to jak nieco surrealistyczny sen. O biegu i rozpoczęciu zapisów do niego nieraz było głośno w telewizji; nic więc dziwnego, że na linii startu ustawiają się tłumy. W środowisku biegaczy Wings for Life również cieszy się ogromnym powodzeniem, a kto choć raz spróbował ucieczki przed metą, ten chętnie wraca do Poznania 😉

Atmosfera wokół imprezy to jedno wielkie biegowe święto pełne pozytywnej energii, skupione na wspieraniu badań nad przerwanym rdzeniem kręgowym. Na ten cel przeznaczona zostaje całość opłat startowych; w tym roku to 4,7 mln euro zebrane od ponad 160 tysięcy biegaczy. A wystartować może każdy, niezależnie od stopnia wytrenowania, czy nawet sprawności ruchowej. Dużą część startujących stanowią np. osoby na wózkach inwalidzkich.

W 2019 roku od wzięcia udziału w Wingsie powstrzymało mnie nieco nieoczekiwane wyczerpanie liczby miejsc na bieg w Poznaniu. Te rozeszły się jak ciepłe bułeczki, bodajże w 3 dni od rozpoczęcia zapisów. Później przyszła pandemia i zawieszenie wielu imprez, więc kolejna okazja do startu stacjonarnego nadarzyła się dopiero teraz, po 3-letniej przerwie.

Organizacja imprezy

Do Poznania zawitaliśmy już dzień wcześniej, by spokojnie odebrać pakiety i przygotować się na bieg. Biuro zawodów zlokalizowane na Międzynarodowych Targach Poznańskich funkcjonowało bardzo sprawnie, więc szybko się tam uwinęliśmy i ruszyliśmy na miasto ładować węgle 😉

Następnego dnia wczesnym popołudniem wróciliśmy na MTP, by ustawić się w wielotysięcznym tłumie rozgrzewającym się przed biegiem, który rozpoczynał się o 13:00. Pogoda zapowiadała się nieźle – nieco pochmurno i na początku bez palącego słońca. Mogło być znacznie gorzej, choć już teraz temperatura dochodziła do 19-20 stopni. Pozostawiliśmy swoje rzeczy w depozycie i rozpoczęliśmy rozgrzewkę.

Fot. Wings for Life

Warto tu wspomnieć niesamowitą atmosferę biegu, wokół której krążą już legendy. Mnóstwo pozytywnych emocji płynie zarówno od organizatorów, jak i innych uczestników imprezy – w tym również tych, którzy sami cierpią na problemy z rdzeniem kręgowym. Wspólna rozgrzewka i odliczanie przed startem, a potem na trasie wspaniały doping kibiców i ogromne wsparcie wolontariuszy to już wisienka na torcie.

Po kilku przebieżkach i rozciąganiu ustawiłem się w swojej strefie startowej, jakieś 150-200 metrów za linią startu (niestety system przy zapisach przydzielił mnie dopiero tu). Szykowało się sporo wyprzedzania, jednak miałem na to mnóstwo czasu. Celowałem w dystans zbliżony do maratońskiego, a do jego osiągnięcia musiałem utrzymać średnie tempo w granicach 4:24. Miałem na to nieco ponad 3 godziny, jednak liczyłem na znacznie lepszy rezultat i złamanie 3 godzin w maratonie.

Pomarańczowa fala na ulicach Poznania

W końcu wybiła 13:00 i jednocześnie we wszystkich krajach wystartował Wings for Life. Po ostatnim odliczaniu ruszyliśmy przez bramę MTP… gdzie tłum biegaczy ją zakorkował. 😀 Na szczęście po przekroczeniu bramy było już dużo lepiej i pośród wrzawy kibiców ruszyliśmy ulicami Poznania wielką, pomarańczową falą.

Fot. Robert Woźniak / Waldemar Wylegalski

Starałem się od razu nadrobić nieco przestój tuż po starcie i wolniejszy pierwszy kilometr. Podkręciłem tempo na kolejne 5 km do ~4:00, dzięki czemu skompensowałem wcześniejszą stratę. Kibice w tym czasie niesamowicie zagrzewali biegaczy na całej trasie przez miasto, a wspaniała atmosfera zachęcała do wzmożonego wysiłku. Czułem cały czas jeszcze spory zapas energii, jednak wysoka temperatura mogła szybko pokrzyżować szyki.

Na szczęście okolicach 5. kilometra zlokalizowano pierwszy punkt odżywczy. Dla ochłody zgarnąłem na nim butelkę z wodą i pognałem dalej, ten sam scenariusz powtarzałem na kolejnych punktach. W międzyczasie gdzieś między punktami wciągnąłem pierwszy z kilku żeli energetycznych, by z wyprzedzeniem uzupełniać paliwo. Co prawda na punktach były również dostępne banany, ale jednak żel najlepiej się u mnie zawsze sprawdzał.

Pierwszą dychę pokonałem w ok. 42 minuty, co dawało dobre prognozy na ostateczny wynik, jeśli nie pojawią się jakieś problemy na trasie. W międzyczasie z terenu MTP ruszył również Adam Małysz aka Kapitan Wąs za kierownicą samochodu pościgowego. 😉 Adam już “łapał” pierwszych uczestników na 3. kilometrze, a z czasem coraz bardziej przyspieszał. Nasuwa się skojarzenie z “Wielkim Marszem” Stephena Kinga, ale na szczęście na Wingsie eliminacja zawodników przebiega znacznie łagodniej, niż w powieści 😉

Zwiedzanie okolicznych wsi

Fot. Wings for Life

Z czasem rzednącą już grupą dotarliśmy na przedmieścia. Ilość kibiców spadła i doping lekko zelżał, jednak u mnie wszystko nadal przebiegało zgodnie z planem. Nie odczuwałem znaczącego spadku energii czy przegrzania mimo słońca, które zaczynało coraz bardziej przypiekać. W końcu minęliśmy jakieś podmiejskie cmentarze i ogródki działkowe, by ostatecznie wybiec z Poznania. Przy trasie widoczne już były rozstawione autobusy, które miały zabrać z powrotem do miasta uczestników finiszujących za Poznaniem.

Przez pierwsze 20 km czekało mnie sporo wyprzedzania, ale im dalej biegłem, tym na trasie stawało się luźniej. Znacząca różnica pojawiła się mniej więcej po przekroczeniu dystansu półmaratonu, później wyprzedzałem już raczej sporadycznie. Na trasie pojawiło się też kilku kolarzy, którzy dopingowali biegnących lub kręcili filmiki. Czas miałem wciąż niezły i utrzymywałem wysokie tempo, dystans półmaratonu pokonałem w godzinę i ok. 28 minut.

Już pierwsze wsie na trasie przypomniały mi rodzinne strony, gdzie nieraz biegam w podobnym otoczeniu. Pola rzepaku i pastwiska przeplatane mniejszymi wioskami towarzyszyły nam odtąd do końca rywalizacji. Pewnym zaskoczeniem byli tu dla mnie liczni kibice, którzy w mijanych wsiach rozstawiali się wzdłuż drogi z grillami czy zraszaczami dającymi odrobinę ochłody. Muszę przyznać, że bieg po prawie pustej ulicy w środku niewielkiej miejscowości przy aplauzie kilkudziesięciu, czy nawet kilkuset osób nieźle wpływa na motywację! 😉 Musieliśmy też mijać kilka imprez komunijnych, jako że część dopingujących na trasie nosiła garnitury 😀

Nigdy wszystko nie idzie w 100% zgodnie z planem…

Pierwsze problemy pojawiły się mniej więcej na 28. kilometrze z powodu kolki wysiłkowej. Od wielu lat rzadko mi się zdarzają takie problemy, a już na pewno nie podczas startów. Mimochodem zwolniłem do 4:20-4:25 podłączając się do grupki 3-4 biegaczy i towarzyszących im kolarzy. Po kilku minutach byłem w stanie znowu wrócić do trochę szybszego tempa, wysunąłem się zatem na czoło grupki i przyspieszyłem.

Mniej więcej w tym czasie zrównał się ze mną Michał (pozdrawiam serdecznie!), z którym pokonałem kolejne 7-8 kilometrów wcześniejszym tempem. Dobrze nam się razem biegło, zdążyliśmy nawet chwilę pogadać. Niestety na 37. lub 38. kilometrze ponownie dała o sobie znać kolka i musiałem nieco zwolnić. Podejrzewałem, że to może bardziej kwestia żołądka zmuszonego do ponownej pracy chwilę wcześniej, jako że przed punktem odżywczym na 35. kilometrze wciągnąłem swój ostatni żel.

Przez chwilę zmagałem się bardzo ze sobą, żeby nie zwolnić jeszcze bardziej. Czas nadal nie był zły, byłem w zasadzie pewien złamania kolejnej bariery, wystarczyło tylko dociągnąć końcówkę. Mijałem wtedy innych truchtających lub maszerujących biegaczy, każdy osiągnął już swój limit i był wyczerpany. Kolka w końcu przeszła, ale już jechałem na rezerwie – liczyłem tylko dystans do upragnionego 42. kilometra. W końcu minąłem flagę z cyframi “42” gdzieś na wlocie do wsi Grzebienisko i odliczyłem na zegarku ostatnie 200 metrów. Udało się złamać 3 godziny, nawet miałem jakieś 1.5 minuty zapasu 😉

WFL doda ci skrzydeł
WFL doda ci skrzydeł 😉

Spokojna końcówka

Już zadowolony zwolniłem do spokojniejszego truchtu, odtąd bardziej odliczając ostatnie minuty biegu i ciesząc się z dobrze wykonanego zadania, niż siląc się na śrubowanie ostatecznego rezultatu. Grzejące słońce już nawet nie przeszkadzało, pozostało tylko cieszyć się jeszcze trwającym biegiem i udanym debiutem. Dociągnąłem tak do ostatecznego wyniku kolejne 2 kilometry mijając innych maratończyków, którzy osiągnęli już swoje cele na ten bieg i teraz tylko czekali na Adama. Ten miał przybyć lada chwila, co obwieścił nam zastęp kolarzy jadących w awangardzie samochodu pościgowego.

Cykliści zachęcali jeszcze ostatnie osoby do podkręcenia tempa na finiszu, informowali poszczególnych biegaczy na bieżąco o dzielącym ich dystansie do mobilnej mety. Niesiony tym niespodziewanym dopingiem i myślą o decydujących metrach do pokonania wykrzesałem z siebie jeszcze ostatek sił. Wróciłem nawet do początkowego tempa, które po takim dystansie wydawało się już nieosiągalne. W ten sposób dobiegłem do punktu odżywczego na 45. kilometrze, tuż za którym dopadł mnie samochód pościgowy. Mój finalny wynik to 45,08 km, na pokonanie którego potrzebowałem 3:12:30.

Emocje zaczynały powoli opadać, trzeba było teraz tylko poczekać na autobus organizatora. Okazało się, że jesteśmy we wsi Wierzeja, jednym z najdalej wysuniętych punktów na trasie całego Wings for Life. Oznaczało to niestety bardzo długi powrót do miasta, plusem był jednak wspomniany punkt odżywczy na 45. kilometrze, wokół którego zebrali się wszyscy finiszerzy z okolicy na wspólną celebrację z bananami, wodą i elektrolitami 🙂

Powrót na start

Wkrótce nadjechał dostawczak z kocami termicznymi, a po dłuższym czasie również konwój miejskich autobusów zbierających biegaczy i wolontariuszy z okolicznych wsi. Gdy w końcu dotarliśmy na MTP po odbiór medali było już grubo po 18:00. Miasteczko powoli się zwijało, ostatnie osoby jeszcze robiły sobie zdjęcia z medalami.

Medal Wings for Life 2022
Pierwszy medal WFL dołącza do mojej kolekcji 🙂

Podczas Wings for Life miałem kilka celów i w zasadzie wszystkie udało się zrealizować dzięki dobremu przygotowaniu kondycyjnemu. Pokonałem najdłuższy dystans w życiu w trakcie jednego biegu, a przed startem taki rezultat brałbym w ciemno. Co prawda zabrakło mocy przy końcówce i zapewne bez kolki dałbym radę wycisnąć jeszcze więcej, ale od czego są kolejne edycje WFL? 😉 Poza tym to kolejny pokonany maraton do kolekcji, a tym razem po raz pierwszy poniżej 3 godzin. Przy okazji spotkałem świetnych ludzi i miałem możliwość doświadczyć wspaniałej atmosfery tego biegu. I już nie mogę się doczekać, żeby pobiec za rok dla tych, którzy nie mogą 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *