Data: 03.12.2022
Miejsce: Trójmiejski Park Krajobrazowy, Gdańsk
Dystans: ok. 27 km
Sezon biegowy, podobnie jak w ostatnich latach, zamykam poprzez start w gdańskiej edycji Garmin Ultra Race. Impreza oferuje starty na kilku dystansach, od 11 do 84 km po Trójmiejskim Parku Krajobrazowym. Dotąd zawsze decydowałem się na start na 27 km, dzięki czemu mogę porównać swój rezultat na przestrzeni lat. Rok temu trasę tę pokonałem z czasem 2:12:19 zajmując 12. miejsce, z którego byłem bardzo zadowolony. Plan na tegoroczny start był prosty – pobiec szybciej, a jak będzie z miejscami, to już zobaczymy w trakcie 😉
Organizacja
Imprezy pod szyldem Garmin Ultra Race przyzwyczaiły wszystkich do równego, wysokiego poziomu. Zarówno przygotowanie miasteczka zawodów, jak i oznaczenie tras nie budzą żadnych wątpliwości. Dodatkowymi plusami są autobusy pełniące rolę szatni, ognisko na mecie, bogate bufety i foodtrucki. Całe miasteczko zawodów zostało przygotowane na terenie gdańskiego Instytutu Budownictwa Wodnego PAN podobnie, jak przed rokiem. Harmonogram zawodów na 27 km zakładał odbiór pakietów do godziny 9:00 oraz start godzinę później.
Na miejsce biegu dotarłem chwilę przed 9:00, truchtając spokojnie już od SKM-ki. Mimo niewielkiej kolejki bezproblemowo odebrałem pakiet, po czym zająłem się leniwą rozgrzewką, by nie zmarznąć. Pogoda tego dnia zapowiadała się do biegania bardzo przyjemna, mimo niewielkiego mrozu w granicach -3°C i zapowiadanych po południu opadów.
Chwilę przed godziną 10:00 zakończono rozgrywane równolegle biegi dziecięce i rozpoczęto przygotowanie do startu dorosłych. Zostawiłem swoje rzeczy w mobilnym depozycie i ruszyłem w stronę bramy startowej, podobnie jak ponad 400 innych biegaczy, z którymi miałem wyruszyć na szlaki TPK. By uniknąć niepotrzebnego wyprzedzania ustawiłem się z przodu stawki, jednak tak, by nie blokować najszybszych zawodników. Przez chwilę jeszcze czekaliśmy przebierając w miejscu nogami w rytm muzyki. W końcu nastąpiło końcowe odliczanie, po którym wybiegliśmy na zmrożoną trasę.
Szybki początek
Jak na tak długi bieg, to ruszyliśmy dość szybko, z tempem nieco poniżej 4:00, które utrzymywała cała czołówka. Na pierwszym, płaskim fragmencie nikt jeszcze nie odstawał od pozostałych, nie uciekał od grupki. Mogłem więc dość łatwo zorientować się, że zajmuję 10-11 pozycję. Zwiastowało to znacznie mocniejszą konkurencję, niż rok temu.
Przebiegliśmy przez fragment terenu ZOO i dotarliśmy do granicy lasu. Trasa przez pierwsze 4 kilometry wiodła prawie wyłącznie pod górę, więc tempo znacząco spadło, jednak intensywność pozostała. Podbieg rozciągnął też całe towarzystwo, a mi czołówka zdążyła już zniknąć z oczu. Sporo czasu biegłem w zasadzie sam, mając kilka sekund przewagi oraz kilka sekund straty do najbliższych przeciwników.
Żaden z rywali nie odpuszczał i nie przyszło mi nikogo wyprzedzić przez kolejne kilka kilometrów. W międzyczasie zbiegliśmy do Doliny Radości, by na chwilę zahaczyć o cywilizację. Wkrótce potem czekał nas kolejny długi podbieg zmarzniętymi, gruntowymi ścieżkami Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego.
Biegło mi się zdecydowanie lepiej i szybciej niż po błocie, z jakim przyszło nam walczyć tu przed rokiem. Warunki zdecydowanie sprzyjały próbie poprawy wyniku, leśne ścieżki nie były zbytnio zaśnieżone ani śliskie i dawały pewne oparcie stopom. Kusiło to do dalszego podkręcania i tak już wysokiego tempa, na czym łapałem się co jakiś czas. I to mimo trasy dłuższej i bardziej bogatej w przewyższenia, niż podczas niedawnego startu na Długiej Górze.
Przy ostrym podejściu przed Doliną Samborowo zwolniłem, by spokojnie przyjąć żel; tymczasem zegarek zakomunikował mi pokonanie pierwszych 10 km trasy. Czas w granicach 45 minut zapowiadał rewelacyjny rezultat końcowy, jeśli utrzymałbym takie tempo. Wątpiłem jednak, bym nie opadł wkrótce z sił przez takie ciśnienie na finalny wynik, dlatego postanowiłem nieco zwolnić. Z obecnej, 10 pozycji szanse na podium w kategorii miałem mizerne, a łatwo było przesadzić, kiedy las kusił do szybszego biegania.
Bieg na rekord, ale bez lepszego miejsca
Po niecałych 11 km dotarliśmy do pierwszego punktu odżywczego u stóp mocnego podbiegu do Lipnickiej Drogi. Nabrałem tam w kubeczek łyka zmrożonego izotonika, zgarnąłem garść orzeszków i ruszyłem już spokojniej pod górę. Dość szybko doszedł mnie jeden z przeciwników, z którym uciąłem sobie krótką pogawędkę zanim zostawił mnie w tyle.
Kolejny fragment trasy był nieco bardziej płaski, obfitował też w spacerowiczów, jako że zbliżyliśmy się do Niedźwiednika. Wkrótce dotarliśmy do półmetka trasy, który wypadał nieopodal Wąwozu Huzarów. Zgodnie z nowymi założeniami biegłem odrobinę spokojniej, a mimo to urywałem coraz więcej z ubiegłorocznego rezultatu – miałem już 6 minut zapasu do wyniku sprzed roku. Zarazem spadłem też na 12. pozycję, ale nie robiło mi to już specjalnej różnicy.
Niebawem przyszedł czas na drugi żel, który wciągnąłem na kolejnym mocniejszym podejściu, kiedy zbliżaliśmy się do trójmiejskiej obwodnicy za Doliną Bobrów. Pod względem wydolnościowym nadal wyglądałem nieźle, ale zacząłem odczuwać jakieś niepokojące napięcia mięśni i zesztywnienia w biodrach. Nie było to jeszcze na tyle uciążliwe, żebym musiał przez to znacząco zwolnić, jednak zaczynało sprawiać pewien dyskomfort. Być może winne było lekkie wychłodzenie, może niedostateczna regeneracja w ostatnich dniach.
Na drugi punkt odżywczy przy Owczarni dotarłem z czasem 01:40:40 mając ok. 10 minut zapasu do wyniku z 2021. Poświęciłem kolejne kilka sekund na łyk izotonika oraz orzeszki, po czym ruszyłem w dalszą drogę. Zaczynał delikatnie sypać śnieg, do mety zostało niecałe 5 km i myślałem, że nic mnie już nie zaskoczy.
Końcówka jak za starych lat
Oczywiście myliłem się 😉 Od 24. kilometra zesztywnieniom zaczęły towarzyszyć lekkie skurcze, jeśli próbowałem przyspieszyć lub mocniej podejść na wzniesieniu. Na zbiegach nie było tak źle i musiałem tylko uważać na ewentualne nierówności ścieżki oraz nisko zawieszone gałęzie. Zacząłem jednak delikatnie tracić uzyskaną przewagę, jednak nadal mogłem spokojnie biec i tego się trzymałem.
Coraz częściej napotykałem na trasie zawodników biegu na 11 km, w tym zapewne wielu debiutantów górskiego biegania. Przypomniały mi się moje starty tutaj sprzed kilku lat, gdy momentami w końcówce mogłem wyłącznie maszerować przez nogi zajechane na podbiegach. Na szczęście w porównaniu do tamtych startów teraz to i tak było nic, ale o mocniejszym finiszu musiałem już zapomnieć. W międzyczasie wyprzedził mnie jeszcze jeden przeciwnik z trasy 27 km, przez co spadłem o kolejne oczko w klasyfikacji.
Do pokonania został jeszcze ostry zbieg, gdzie jak zwykle czaił się oficjalny fotograf, a za nim już tylko ostatnia dłuższa prosta. W końcu dotarłem do mety na 13. pozycji z czasem 02:03:04, dzięki czemu poprawiłem swój ostatni wynik o ponad 9 minut! 💪🔥 Zgodnie z oczekiwaniami również w kategorii wiekowej daleko miałem do podium, ostatecznie zająłem w niej 8 miejsce.
Po odebraniu medalu ruszyłem w kierunku bufetu, by rozgrzać się zupą i grzańcem. Pod koniec trasy nieźle już zesztywniałem, a na domiar wszystkiego z nieba zaczęło prószyć śniegiem. Na mecie w najlepsze już trwała impreza przy ognisku, sesje zdjęciowe z tronem, udało mi się też wypatrzeć kilka znajomych osób. Po powolnym ogarnięciu się ruszyłem w drogę powrotną mijając i dopingując jeszcze kilku zawodników na końcówce trasy.
Podsumowanie
Choć mogło być jeszcze lepiej, to z uzyskanego rezultatu jestem jednak bardzo zadowolony, swój główny cel osiągnąłem. A jeśli za rok udałoby mi się uniknąć problemów na trasie i przebiec GUR27 poniżej 2 godzin, to mógłbym liczyć na podium w kategorii wiekowej 😉 Czas pokaże jak będzie wyglądała moja forma po roku biegania po witomińskich górkach. Póki co jeszcze nie opracowałem biegowych planów na nadchodzący sezon, ale apetyt na dalsze bicie rekordów jest spory 😉
1 komentarz do wpisu “GUR Gdańsk, podejście czwarte”