[#94] PKO Gdynia Półmaraton

Data: 26.04.2025
Miejsce: Gdynia
Dystans: półmaraton

Po raz pierwszy od czasów pandemii zdecydowałem się na udział w gdyńskim półmaratonie, który tym razem odbywał się w sobotni wieczór 26 kwietnia. Organizatorzy wyznaczyli podobną trasę jak w latach ubiegłych. Bieg towarzyszący na 5 km zaplanowano nazajutrz rano.

W przeciwieństwie do niedawnego startu w Warszawie, aura była całkiem chłodna. Zapowiadało się dzięki temu szybkie bieganie bez ryzyka przegrzania, idealne warunki na bicie rekordów. Ja natomiast nie liczyłem na rekord, moje przygotowania skoncentrowane były wokół stołecznego półmaratonu. Niemniej, względna forma powinna utrzymać się nadal i pierwotny cel, którym było ponowne złamanie czasu 1:20, wydawał się realny.

Dzień wcześniej odebrałem pakiet startowy, przetruchtując się do biura zawodów na Skwerze Kościuszki. W pakiecie znalazł się jedynie numer startowy – bez dodatkowych gadżetów czy koszulki. Start zaplanowano strefami, a ja znalazłem się w A1 – pierwszej grupie, w której biegli zawodnicy z czasami poniżej 1:40 oraz sztafety.

Sobota minęła spokojnie, głównie na zbieraniu sił na wieczorny bieg. Pojechałem na miejsce startu, ale zmiany w komunikacji miejskiej wymusiły na mnie rozpoczęcie rozgrzewki przebieżką już z ulicy Śląskiej do miasteczka biegowego. Dotarłem zatem z lekkim wyprzedzeniem, przebrałem się na ławce, oddałem depozyt i wykonałem krótką rozgrzewkę – rozciąganie i przebieżki. Tuż przed biegiem uczestnicy uczcili minutą ciszy narodową żałobę.

Płaski początek

O godzinie 20:30 ruszyliśmy tuż za elitą. Początek był szybki i płynny – niewiele wyprzedzania, jedynie kilku zawodników ze sztafet. Pierwszy zakręt za Skwerem Kościuszki skierował nas w kierunku gdyńskiego portu, a chwilę później zegarek pokazał mi tempo 3:42 min/km z pierwszego kilometra. Nieco za szybko, ale trzymałem się kilkuosobowej grupki, w której biegło mi się bardzo dobrze i aż żal było zwalniać.

Cały początek trasy był w większości płaski, jedynie sporadyczne podbiegi pod wiadukty wymagały dodatkowego wysiłku. Co jakiś czas przy trasie rozlokowani byli kibice, a na rondzie Ofiar Grudnia 1970 przywitał nas nawet rytm bębnów, dodający energii. Nieco dalej, na ulicy Janka Wiśniewskiego, pojawiła się niespodziewana przeszkoda – chmura gęstego dymu unosząca się nad trasą, prawdopodobnie z komina pobliskiego budynku.

Trasa nawracała przed estakadą, gdzie wypadało również pierwsze 5 km. Dotarłem tam w czasie 18:30 – nieco szybciej, niż zakładałem. Kawałek dalej czekał na nas punkt odżywczy, gdzie złapałem jedynie mały łyk wody. Czułem się nadal bardzo dobrze, a zbudowana przewaga mogła się przydać przy trudniejszym fragmencie zmagań.

Wracaliśmy w stronę centrum Gdyni. Po przebiegnięciu obok dworca PKP i skręcie w ulicę Władysława IV zdecydowałem się na żel energetyczny. Tempo, zgodnie z przewidywaniami, zaczęło nieco spadać – być może nawet bardziej niż zakładałem. Grupa, z którą biegłem, zaczęła się rozciągać. Na szczęście doping kibiców w centrum Gdyni dodawał motywacji, a kolejny punkt odżywczy na 11. kilometrze pozwolił uzupełnić płyny.

Czas na półmetku ~39:15 pozwoliłby teoretycznie pokusić się o pobicie PB 1:19:23 sprzed 3 lat. Wiedziałem jednak, że nie wytrzymałbym obecnych prędkości na długim i wymagającym podbiegu. Dlatego nie próbowałem na siłę utrzymywać wcześniejszego tempa – to od Władysława IV spadło do 3:52 min/km.

Decydujące kilometry

Dopiero po jakimś czasie zauważyłem, że niedaleko za mną biegł pacemaker na czas 1:20. Nadal trzymałem swoje tempo, zachowując nad nim niewielką przewagę. W końcu dotarliśmy do Stryjskiej, gdzie znowu mogłem nieco przyspieszyć. Tam czekały na biegaczy cheerleaderki oraz runda wokół Stadionu Miejskiego i obiektów Gdyńskiego Centrum Sportu. W pobliżu stadionu ponownie pojawiła się chmura dymu – tym razem z ogródków działkowych lub pobliskich domków.

Od 15. kilometra trasa zaczęła prowadzić głównie z górki, ale wymagała odpowiedniego rozłożenia sił. Wyprzedził mnie któryś z mocniejszych rywali podkręcając tempo, ja jednak obawiałem się zbyt szybkiego wyczerpania baterii. Na punkcie odżywczym ponownie skorzystałem jedynie z izotonika. Kilka kroków mną wciąż słyszałem pacemakera, który przed 16. kilometrem… zadzwonił do swojej dziewczyny pytając o prognozę czasu na mecie 😉

Po tej dłuższej prostej w dół przez Aleję Zwycięstwa i Władysława IV, nawróciliśmy na ostatni podbieg Świętojańską. Przyznam szczerze, że mocno już opadłem z sił i zwolniłem na tyle, że zrównała się ze mną reszta niewielkiej grupki łamiącej 1:20. Obawiałem się, że przez zbytnie wytracenie tempa nie wyrobię się w zakładanym czasie mimo wcześniejszej przewagi.

fot. Gdynia Półmaraton

Zakręciliśmy w Piłsudskiego, gdzie na ostatnim punkcie odżywczym złapałem jeszcze łyk wody. Zostały raptem 2 kilometry, a grupa zaczęła przyspieszać. Trasa prowadziła przez zbieg przy Skwerze Arki Gdynia, a następnie bulwar nadmorski, gdzie czekały pokazy ogniowe oraz pochodnie. Grupka przede mną była cały czas w zasięgu, a czas poniżej 1:20 nadal możliwy do osiągnięcia. Znowu też zrobiło się gęsto od kibiców, mimo późnej pory i chłodnej aury.

Końcowe kilkaset metrów to już spektakularne widowisko – pirotechnika, lasery i światła pulsujące w rytm muzyki. Za ostatnim zakrętem dostrzegłem metę – zostało 300 metrów. Na finiszu udało się lekko przyspieszyć, a ostatecznie wpadłem na metę tuż za niewielką grupką, która mi towarzyszyła w końcówce zmagań.

Wynik 01:19:55 dał mi 43. miejsce open i 14. w kategorii M30 💪🔥

Jako ostatni zawodnik zdążyłem zmieścić się poniżej 1:20, co było świetnym zwieńczeniem całego biegu. Tuż za linią mety odebrałem medal i pierwszy pakiet regeneracyjny. Skorzystałem z okazji i szybko odebrałem depozyt, zanim zrobił się większy tłum. Niedaleko znajdował się namiot masażystów, gdzie udało mi się znaleźć chwilę na krótką regenerację mięśni, nim te całkiem się wychłodzą.

Następnie ruszyłem do pawilonu biura zawodów, gdzie wydawano posiłki oraz napoje. Trudy rywalizacji zrobiły swoje i po chwilowej przerwie musiałem się rozchodzić obolałe nogi. Gdy już uzupełniłem płyny i przebrałem się w dres mogłem ruszyć w drogę powrotną przez nocną Gdynię.

Bieg kosztował mnie sporo energii, a zdewastowane nogi odmawiały posłuszeństwa. Mimo to jestem zadowolony z wyniku – pobiegłem na miarę oczekiwań i wiem, że nie dałbym rady urwać dużo więcej sekund, choć warunki były sprzyjające. Jest to też mój drugi wynik w półmaratonie, co pozwala z pewnym optymizmem patrzeć na najbliższe starty 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *