trójmiejski ultra track, TUT 21

29 lutego z TUT 21

Data: 29.02.2020
Miejsce: Trójmiejski Park Krajobrazowy, Lasy Oliwskie
Dystans: ok. 20,6 km

Około 1200 osób przystąpiło w sobotni poranek 29.02 do trailowego biegu, który zorganizowano w Lasach Oliwskich, szlakami turystycznymi Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego. Uczestnicy stanęli na 3 liniach startu, dla różnych dystansów – biegi na 68 i 42+ km rozpoczynały się w Gdynii, natomiast zawodnicy biegów na 10 km i 21 km startowali w gdańskim VII Dworze, gdzie zlokalizowana została również wspólna meta oraz miasteczko biegowe.

W stosunku do ubiegłego roku zmieniły się nieco dystanse – trasę Grubej Piętnastki (wynoszącą ok. 18 km) wydłużono do dystansu zbliżonego do półmaratonu i ochrzczono ją nazwą “Trailowa Połówka”, natomiast Szybka Czterdziestka przerodziła się w Trailowy Maraton. Tegoroczną nowinką była przede wszystkim Trailowa Dycha, która ma szansę idealnie wstrzelić się w potrzeby bardziej początkujących biegaczy oraz leśnych sprinterów 😉

Organizacja

Organizacyjnie bieg nie odbiegał od ubiegłorocznej edycji (wtedy pokonałem trasę Grubej Piętnastki) – najpierw było nieco zamieszania przy odbiorze pakietów w Sklepie Biegacza w Manhattanie, ale potem już z górki. Dobrze przygotowane oznaczenie trasy, sprawnie działający depozyt i komunikacja z uczestnikami to elementy składające się na sukces organizatorów TUT.

Dodatkowo, z racji wykorzystania terenów Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego, organizator kładzie duży nacisk na ekologię i dbanie o środowisko. Uczestnicy zostali zobowiązani do zabierania własnych kubeczków na trasę biegu, na mecie zupa wydawana była w papierowych kubeczkach, do tego drewniane łyżeczki. Wszystko w duchu zero waste.

Skoro już mowa o zupie w strefie gastronomicznej, to warto wspomnieć, że nie tylko na mecie, ale i na trasie biegu na zawodników czekało sporo innych frykasów; rozpoczynając od owoców, drożdżówek, czekolady, żelków, rodzynków, krakersów, coli i izotoników w punktach żywieniowych, na kiełbaskach upieczonych nad ogniskiem i grzańcem na mecie kończąc.

Przebieg biegu

Tak jak przed rokiem, start wyznaczono na końcu ul. Orłowskiego, u podnóża wzniesienia na skraju lasu. Rozpoczynaliśmy zatem od stromego podbiegu, który u wielu osób już na dzień dobry uszczuplił siły. Jeszcze tylko przedarcie się przez świece dymne wśród dopingujących nas kibiców i jesteśmy już w lesie 😉

start TUT 21

Zacząłem spokojnie, od tempa 5:20-5:30 po płaskim i spokojnego wspinania się na podbiegach mając na uwadze, że niedawna kontuzja nie pozwoli mi na walkę o jak najlepszy czas. Ewentualne przeszarżowanie na początku mogę przypłacić dużo większymi problemami przed metą, jak miało to miejsce kilka miesięcy wcześniej podczas biegu Garmin Ultra Race. Kolejne kilometry upływały jednak bez większych problemów i mogłem spokojnie realizować plan przyjęty na bieg.

Pogoda w ostatnich dniach dopisywała i większość ścieżek była dość sucha, błoto, kałuże i podmokłe fragmenty łąk stanowiły jedynie niewielki ułamek trasy. Pokonując kolejne zbocza, wzniesienia, wąwozy i powalone drzewa żałowałem tylko tego, że nie wybierałem się częściej na treningi w rejony TPK. Widoki z lasów Oliwskich rekompensują wiele niedogodności i mimo rześkiej aury, a momentami też błota po kostki, postanowiłem nawet w zimie częściej dokładać te 4-5 km przy dłuższych treningach. Można to też potraktować jako inwestycję w walkę o lepsze czasy przy kolejnych biegach trailowych 🙂

Pierwszą połowę trasy pokonałem w nieco ponad godzinę, na punkt żywieniowy na ulicy Bytowskiej wpadłem jednak z nadzieją na odnowienie zapasu energii… i nie zawiodłem się 😉 Po szybkiej regeneracji ruszyłem dalej, biegnąc spokojnie jeszcze przez kilka kilometrów, głównie po płaskim lub lekko opadającym terenie.

Problemy pojawiły się dopiero w okolicy 16 kilometra, kiedy coraz bardziej przypominała o sobie kontuzja biodra, a do tego nakładał się na to ból w stopie. Nie byłem jednak osamotniony jeśli chodzi o różne problemy, wielu mijanych zawodników zmagało się z przemęczeniem i skurczami. Mimo wszystko, sama końcówka trasy i tak nie pozwalała na zbytnie rozpędzenie się – góra, dół, góra, dół, do tego zbocza tak strome, że wchodzić dało się pod nie wyłącznie w tempie marszowym, a gdyby nie porastające je drzewa, to również zejście nie byłoby możliwe.

W końcu, po tej szarpanej końcówce, zegarek poinformował mnie, że za sobą mam już 20 km. Zebrałem zatem resztki sił, zagryzłem zęby i wyprzedziłem ostatnie kilka osób, które były już w stanie tylko maszerować. Dotarłem do ostatniego rozwidlenia ścieżek i usłyszałem przedzierający się przez las głos spikera i odgłosy tłumu. Po kilkuset metrach kibice stali już przy trasie, dopingowali wszystkich zawodników i zachęcali do wykrzesania z siebie resztki sił niezależnie od tego, czy ktoś biegnie od godziny w swoim pierwszym biegu trailowym na 10 km, czy jest weteranem, dla którego 68 km to nie pierwszyzna.

Ostatecznie na metę wpadłem z czasem 2:12:46, co dało mi 60 miejsce. Tym razem nie liczyłem na żaden konkretny wynik, sukcesem jest już brak poważniejszych problemów w trakcie biegu, co powinno przełożyć się na możliwość powrotu do regularnych treningów przed kolejnymi zawodami.

Ogólnie start muszę zaliczyć do udanych i na pewno spróbuję swoich sił również za rok. Innych biegaczy zachęcam też jak najbardziej do udziału – naprawdę warto 😉

medal za TUT 21, tylko trochę nadgryziony

1 komentarz do wpisu “29 lutego z TUT 21

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *